Chłód wieczoru przenikał przez grube mury do wnętrza kościoła. Światło księżyca, raz po raz wyłaniającego się zza ciężkich chmur, wpadało przez witrażowe okna rozjaśniając ołtarz i zawieszony nad nim krzyż. W reszcie kościoła ciemność litościwie skrywała łuszczącą się na ścianach farbę i nadpróchniałe ławki. Kościół nie był wielki, kiedyś był sercem wsi którą wchłonęło miasto. Teraz otoczony zrujnowanymi fabrykami, położony na wzgórzu ukazywał panoramę rozświetlonego miasta, które nigdy nie zasypiało. Było jak wielki żywy organizm, spowalniało swoje procesy życiowe na noc , by od rana wybuchnąć hukiem pociągów i wyciem syren. Każdego dnia na nowo rozpoczynało trawienie ludzi i materii, resztki tego procesu wypluwając na podmiejskie wysypiska, jakby dbając o czystość swoich posiłków.
Stary ksiądz ciężko stawiał kroki idąc wzdłuż rzędu odrapanych ławek. Siadając cicho jęknął, a na twarzy pojawił się grymas bólu, musiał chwilę odczekać aż stare kości dopasują się do profilu ławki. Od tylu lat nikogo poza nim tu nie było. Czuł się jak na bezludnej wyspie, z tą różnicą że nie był rozbitkiem a pozostałością po tych którzy stąd odeszli, a po tylu latach już nawet nie pamiętał dokąd i po co. Kościstymi dłońmi ściskał ogromne metalowe koło na którym wisiały równie monstrualne klucze.Suchą twarz miał przeoraną taką liczbą zmarszczek że mogła ona konkurować tylko z ilością niezgrabnych łat na spłowiałej sutannie. Tylko oczy lśniły i płonęły mu tak jak by to w nich skupiło się całe zawarte w tym starym ciele życie. Czuł że rozpala go gorączka, a dreszcze przeszywają kruche ciało. Powinien wrócić do łóżka, ale codziennie o tej godzinie tutaj siadał i nie miał zamiaru tego zmieniać. Podniósł głowę i spojrzał na krzyż. W świetle księżyca umęczona twarz łuszczyła się farbą, jej czerwone płatki odpadały z nadgarstków. W tym widoku poniżonego , skatowanego człowieka było coś hipnotycznego. Wpatrywał się w niego latami i nie mógł zrozumieć dlaczego symbolem zwycięstwa ma być to umęczone ciało które zdawało się mówić "Zobacz co cię czeka gdy pójdziesz moją drogą" To ma być symbol zwycięstwa czy ostrzeżenie ? Cicho zmówił modlitwę i powoli się podniósł kierując w stronę drzwi.
Noc uderzyła go mrozem i bielą śniegu który oślepił przyzwyczajone do półmroku kościoła oczy. Zaczął brnąć przez śnieg w kierunku plebani, perspektywa ciepła i gorączka sprawiały że stare nogi ze wszystkich sił napierał na biały puch. Katem oka zauważył jakiś cień, odruchowo się odwrócił, ale nikogo nie było. Szedł dalej a przebijając się przez śnieg nie zauważył że po chwili do jego marszu dołączył ktoś jeszcze. Zorientował się gdy przystanął chcąc nabrać tchu. Mężczyzna którego wieku nie można było określić, miał twarz która była wypadkową wszystkich możliwych twarzy. Każdy mógł się w niej dopatrzeć dowolnych znajomych rysów, a jednocześnie nie mógł by jej jednoznacznie scharakteryzować. Niepokojącego obrazu dopełniały piękne, puste jak u lalki oczy. Stali naprzeciw siebie patrząc sobie w oczy, jak starzy znajomi którzy nie wiedzieli co przyniesie kolejne spotkanie.
-Jesteś - ni to spytał ni oznajmił ksiądz.
-Zawsze byłem,i to bardzo blisko- cicho ale pewnie odparł przybysz.
-Nie dasz mi spokoju ? Na szczęście to już niedługo- wyszeptały pomarszczone usta.
-Na to wygląda- głośno zaśmiał się. A ty stary wariacie siedzisz tutaj sam zapomniany przez ludzi i swojego Boga. Do tego masz gorączkę i pewnie się zastanawiasz czy nie jestem halucynacją.
- O to bądź spokojny, mój umysł jest stary ale jeszcze odróżnia iluzje od rzeczywistości.
-No co Ty ? Przecież wiesz że mnie nie ma, jesteś chyba ostatnim w tej okolicy który twierdzi inaczej.
- Znam cię. Widziałem cię w oczach morderców, polityków, eleganckich bankierów jednym podpisem skazujących ludzi na głód. Widziałem cię wszędzie gdzie jeden człowiek zadawał drugiemu cierpienie. Wciskasz się wszędzie
-Bredzisz staruchu. Jestem tam gdzie chcą żebym był. Wzywają mnie i proszą o pomoc bo twój Bóg o nich zapomniał. Daję im to o co proszą. Wycedził przez zęby a pusta otchłań jego oczu zdawała się wciągać wszystko na co spojrzał.
-Dajesz im tylko iluzję, jednocześnie prosząc o ofiarę z tego co dla nich najcenniejsze.
-Widzę że nie próżnowałeś- szyderczo się zaśmiał. Mówią że mnie nie ma a co dzień składają mi ofiarę, nie jestem pyszny jak Twój Bóg, nie muszą się do mnie modlić, wystarczy ofiara. Z poderżniętych gardeł, ze skatowanych dzieci, z umierających z głodu. o drobnostkach nie wspomnę bo są jak przyprawa do dania głównego. Wszyscy składają mi hołd, nawet o tym nie wiedząc.
- Ja nie będę - odparł cicho ksiądz.
- No i co z tego -zaatakował przybysz. Siedzisz w tej ruinie, sam wyglądając jak wykopalisko. Myślisz że któregoś dnia pojawi się chociaż jeden wierny i będziesz mógł uznać swoją misję za skończoną . Stary dureń. Głośny śmiech zdawał się obniżyć temperaturę o dalszych kilka stopni. Będę przy tobie aż do końca.- przebiło się przez śmiech.Wiatr sypnął chmurą śniegu. Ksiądz odruchowo zamknął oczy, gdy je otworzył był już sam. Po chwili wahania zawrócił do kościoła. Dreszcze gorączki stawały się coraz mocniejsze.
Bezdomny pchał przez śnieg swój zapakowany dobytkiem wózek. Uchylone drzwi kościoła zdawały się zapraszać oferując schronienie. Zostawił wózek na zewnątrz i pchnął skrzypiące drzwi. Z daleka zobaczył pochylona sylwetkę siedzącą w pierwszej ławce. Ostrożnie zbliżył się do postaci zastygłej w modlitwie. Stary ksiądz nie żył, jego martwe oczy wpatrywały się w postać na krzyżu. U jego stóp leżały klucze. Blask księżyca wychodzącego zza chmur padł na krzyż. Chwilę przyglądał się postaci która wydawała się mówić "Zobacz co cię czeka gdy pójdziesz moją drogą" Najdelikatniej jak mógł zamknął martwe powieki księdza i podniósł klucze, mocno zaciskając na nich dłoń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz