czwartek, 27 listopada 2014

Ansomia

                                                        W zasadzie to ten zapach pojawił się już jakiś czas temu,  choć na początku był zbyt słaby aby zwracać na niego uwagę  lub starać się zidentyfikować. A le mniej więcej tydzień temu stał się o wiele bardziej wyczuwalny i zaczął mi przeszkadzać. Próby odnalezienia jego źródła spełzły na niczym, a sam zapach stawał się coraz bardziej przykry i wszechobecny, nie potrafiłem go jednak jednoznacznie nazwać. Prześladowany przykrą wonią zacząłem zużywać coraz więcej odświeżaczy powietrza, kadzidełek i wszelkich innych wynalazków poprawiających komfort mojego nosa. Jednocześnie urządziłem wielkie pranie i sprzątanie, sprawdziłem  wszystkie kanały klimatyzacyjne i odpływy wody. Niestety źródło przykrego zapachu pozostało nieznane. Zapach który stawał się już niemal smrodem, atakował w najmniej oczekiwanych momentach, a ostatnio stawał się męczącą codziennością. Podejrzewając  że to być może ja osobiście jestem  przyczyną tego zanieczyszczenia powietrza zacząłem unikać ludzi. W geście rozpaczy zgłosiłem się do lekarza aby zbadał me trzewia i ostatecznie  rozprawił się z nękającą mnie plagą.  Moja radość konkurowała ze zdziwieniem, gdy lekarz wykluczył jakąkolwiek śmierdzącą przypadłość. No ale co dalej ? Został jeszcze psychiatra…- powiedziałem do siebie wychodząc od zacnego doktora. Może to nie moje ciało ale psyche jest źródłem problemu.  Tu pewnym śladem mogło być to że nigdy,  nikt poza mną o owym przykrym zapachu nie wspomniał. Nawet gdy pełen niepokoju wyczuwałem obrzydliwą woń nikt nie zdradzał że może czuć to samo. Spojrzenia pasażerów autobusu , gdy rzucałem się otwierać okna duszony smrodem, świadczyły o całkowitym niezrozumieniu sytuacji. Niestety i tu specjalista dał mi ledwie cień nadziei na poprawę i jakieś tabletki na lepszy sen. Skoro samo przyszło to pewnie samo przejdzie- brzmiała diagnoza.
                                                                
                                                        Wszystko zmieniło się w czwartek, to znaczy nic się nie zmieniło. Ale po kolei. Siedząc przed telewizorem dość bezmyślnie skakałem po kanałach. W pewnej chwili uwagę przykuła jakaś dyskusja o wyborach. Bardzo przejęci panowie z wielkim zaangażowaniem próbowali coś udowodnić. Temat jakoś specjalnie mnie nie interesował, ale ekwilibrystyka jaką uprawiali dyskutanci budziła podziw. Ciekawe komu to g…o chcą wcisnąć- pomyślałem. I tu przeszedł mnie dreszcz. Jeszcze nie do końca zdając sobie świadomość z wagi odkrycia gapiłem się w monitor.  Poczucie że jest się o krok od rozwiązania nie opuszczała mnie przez cały wieczór, a intuicja podpowiadała że nic już nie będzie takie same. Niepokój i gonitwa myśli nie pozwalały długo zasnąć. Ciągle miałem wrażenie że umyka mi coś oczywistego. Sen przyszedł bardzo późno, a ja zapadałem się w jego nicość.   Stałem we mgle która otaczała mnie jak puchowa pierzyna, przez którą przebijał się tylko warkot silników. Gdy mgła się trochę rozrzedziła zobaczyłem maszyny wyrównujące plac i wielki dźwig unoszący stalową tęczę. Stałem na Placu Zbawiciela. Już po chwili w dopiero co zwolnione miejsce zaczęto wstawiać wielki brązowy klocek. Przez głośne brawa zebranej publiczności przebijał się głos pani burmistrz.  Mówiła o dumie i radości z postawienia klocka, który jest symbolem nowych czasów. Każde jej słowo wzbudzało dziki aplauz i radość na umazanych na brązowo twarzach. Znośny do tej pory dźwięk młota pneumatycznego zaczął wybijać mi w głowie wielką dziurę. Po chwili  okazało się że to budzik przybrał podstępnie taką formą niszcząc mój sen.

                                                             Mimo iż starałem się nie zaprzątać uwagi niezbyt przyjemnym snem, ten krążył gdzieś na peryferiach moich myśli. I nagle wszystko układa się w całość. Czuję się jak Kopernik lub Krzysztof Kolumb po dotarciu do nowego kontynentu. Teraz już wiem skąd pochodzi  smród. Wszyscy starają się wszystkim wcisnąć g…o ! Rzut oka na telewizor.   W programie kulinarnym wesoły kucharz zachwalał g…e kotleciki, serwując je pani redaktor na papierowej tacce. Pani redaktor delikatnie podnosząc palcami kotleciki do ust, niemal krzyczała z radości jakie to smaczne. Widz przed telewizorem nie miał wątpliwości że g…o jest dobre. W przerwie reklamowej próbują mi wcisnąć jakiś g…y proszek. Bach pilotem i widzę wspomnienie jakiegoś marszu. Niby- Prezydent przemawia częstując niby-czekoladowym niby-godłem.  Wszyscy dzielnie zajadają się brązową masą z uśmiechem na ustach. Bach pilotem i widzę jak ktoś wkłada malutkie flagi w g….o. Bach, zmieniam kanał. Proszę oto opiniotwórcze towarzystwo głośno mlaska nad g….m w najczystszej postaci. Że to takie nowoczesne, europejskie i na czasie. Pan dziennikarz z pełnymi ustami bełkocze, że już Przerwa –Tetmajer wolał „Polskie g…o w polu, niż fijołki w Neapolu”. Bach, zmieniam kanał. A tu politycy deklarują że są w stanie dostarczyć każdą ilość g…a !  W zależności od opcji będzie to g..o patriotyczne lub socjalistyczne, wierzące lub ateistyczne. Nigdy jeszcze nie byli tak wiarygodni. Kowalskiemu nigdy g..a nie zabraknie. Rzucam pilotem i patrzę przez okno na g…y świat. G… zapakowane w kolorowe papierki na każdym kroku. G….e teorie g…ch myślicieli od g…ch spraw. To nie mój węch zwariował. Długo i powoli przyzwyczajano nas do g….a, żmudnie zastępując nam świat jego g...... imitacją. Zajęło to trochę czasu ale udało się nas przyzwyczaić do  tego stopnia ze już go nie czujemy . Mój nos się po prostu zbuntował  i smród odbiera jako smród.
                                                                     
                                                            A właśnie. Kowalski ze swoimi nadwrażliwymi  jelitami dostał pismo z Urzędu Skarbowego że jego nadprodukcja  ociera się o działalność gospodarczą i zostanie opodatkowana……
                              

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz