Śnieg przykrywał miasto jakby chciał ukryć jego
szarość i bród, pod warstwą mroźnej bieli skrywała się cała jego
odrapana brzydota. Nad wyludnionym parkiem kołowało ogromne stado
czarnych wron. Zaśnieżoną alejką szedł samotny, elegancko ubrany
mężczyzna. Zatrzymał się przy ławce wokół której kilka gołębi
wygrzebywało ze śniegu okruchy chleba. Chwilę przyglądał się ptakom, po
czym powoli sięgnął do kieszeni płaszcza z której wyciągnął garść ziaren
i rzucił w śnieg. Ptaki na chwile zastygły zdziwione dobrodziejstwem
jakie je nagle spotkało, po czym rzuciły się do wydziobywania ziaren.
Mężczyzna stał nieruchomo jakby kontemplował taniec jaki wykonywały
jedzące ptaki.
W ciemnym pokoju na fotelu siedział stary mężczyzna, lekko pochylony do przodu jakby jakby jakiś ciężar nie pozwalał mu wygodnie się oprzeć. Wpatrywał się w okno i znajdującą się za nim ciemność. Dziś podjął najważniejszą w życiu decyzje, kosztowała go wiele sił. Do dziś był głową najstarszej instytucji świata, nigdy nie myślał że to takie brzemię. Instytucja która przetrwała tyle historycznych zawirowań dzięki wierze ludzi, która była jak skała. Niestety nasiona zła wypuściły pędy które wzrastając skruszyły skałę. Walcząc o jedność i broniąc się przed atakami, nie zauważyli jak zło ich przenika i rozsadza od środka. Dziś nawet jego wiara przygasła wobec ogromu nieprawości, jej blask nie oświetlał już ciemności. Mógł już tylko spróbować jeszcze raz wsłuchać się w pieśń świata, i pokonać zwątpienie. Potrzebował do tego samotności i czasu, miał nadzieję że tego drugiego mu nie zabraknie.
Mężczyzna odchodził parkową alejką, wokół ławki leżały martwe gołębie. Na wpół przysypane śniegiem, zastygłe w śmiertelnym bezruchu, wyglądały jak płaskorzeźba-upiorne dzieło nieznanego artysty. Oddalający się mężczyzna nikł w szarości wieczoru, nie zostawiając na śniegu śladów.....
W ciemnym pokoju na fotelu siedział stary mężczyzna, lekko pochylony do przodu jakby jakby jakiś ciężar nie pozwalał mu wygodnie się oprzeć. Wpatrywał się w okno i znajdującą się za nim ciemność. Dziś podjął najważniejszą w życiu decyzje, kosztowała go wiele sił. Do dziś był głową najstarszej instytucji świata, nigdy nie myślał że to takie brzemię. Instytucja która przetrwała tyle historycznych zawirowań dzięki wierze ludzi, która była jak skała. Niestety nasiona zła wypuściły pędy które wzrastając skruszyły skałę. Walcząc o jedność i broniąc się przed atakami, nie zauważyli jak zło ich przenika i rozsadza od środka. Dziś nawet jego wiara przygasła wobec ogromu nieprawości, jej blask nie oświetlał już ciemności. Mógł już tylko spróbować jeszcze raz wsłuchać się w pieśń świata, i pokonać zwątpienie. Potrzebował do tego samotności i czasu, miał nadzieję że tego drugiego mu nie zabraknie.
Mężczyzna odchodził parkową alejką, wokół ławki leżały martwe gołębie. Na wpół przysypane śniegiem, zastygłe w śmiertelnym bezruchu, wyglądały jak płaskorzeźba-upiorne dzieło nieznanego artysty. Oddalający się mężczyzna nikł w szarości wieczoru, nie zostawiając na śniegu śladów.....
Stary człowiek ściągnął z palca pierścień i odłożył na stolik, po poliku spłynęły łzy. Tak bardzo potrzebował teraz czasu....
Dziewczynka podbiegła do ławki, zaciekawiona patrzyła na martwe ptaki.
Jeden z nich, jeszcze żywy, patrzył na nią gasnącym spojrzeniem.
Pochyliła się i wzięła w drobne dłonie, mocno przycisnęła do swojej
puchowej kurtki. Z ptasiego dzioba wypadło na śnieg czarne ziarno.
Sophia, Sophia ! -z daleka krzyczała jej matka-wracaj ! Dziewczynka
wyciągnęła przed siebie dłonie. Gołąb zatrzepotał skrzydłami, zatoczył
wokół dziewczynki koło i wzbił się w ołowiane niebo.
Smutno mi się zrobiło ja to czytałem Caramba, mimo nadziei na końcu...
OdpowiedzUsuńŻycie generalnie jest jakieś takie dość smutne..:):):):):) Pozdrawiam.
Usuń